Burza.

Jerzy Szyszko




Ćwiczenia


Wraz z dywizją Kościuszkowców
ruszyliśmy na ćwiczenia,
by pracując wśród fachowców,
sprawdzić poziom wyszkolenia.

Czy ta szkoła do praktyki
dobrze nas przygotowała?
Jak teoria z sal taktyki
tutaj w polu się sprawdzała?

Czy te nasze radiostacje,
"plecakowe" i na wozach
prześlą ważne informacje?
Czy też padną przy tych mrozach?

Orzysz chłodno nas przyjmował,
grudzień darzył śniegiem, mrozem,
wiatr zadymką zawirował
potęgując białą grozę.

Obszar wielki wydzielony,
wśród pustkowia, lasów, głuszy,
tak jak inne poligony
od pokoleń wojsku służył.

Tutaj "boje" się toczyły,
od natarcia do obrony,
lecz makiety się niszczyły,
a nie miasta, wsie czy domy.

Morze potu tu się lało,
latem, zimą - w czas pokoju,
ale czy to wystarczało,
by nie lała się krew w boju.

Taki świat, choć wciąż się zmienia,
armie ciągle są potrzebne,
może nowe pokolenia
znajdą lek na wojny zbędne.

To ludzkości są marzenia,
wiara w lepszą przyszłość trzyma,
to nadzieja lub złudzenia,
lecz bez tego życia nie ma.

Biała przestrzeń, pustka, cisza,
to refleksje potęguje,
lecz wracamy do Orzysza -
obóz dla nas się szykuje.

Przydzielono nam namioty,
w każdym piecyk postawiony,
ale z grzaniem są kłopoty,
w nocy bywał wygaszony.

To dyżurny nie pilnował,
węgla do nich nie dokładał,
mróz, zawieja, więc się schował,
piece gasły - on podpadał.

Gdy już bardzo ziąb doskwierał,
chłód wiał z pieca zgaszonego,
ktoś z przekleństwem się ubierał,
by poszukać dyżurnego.


W końcu znalazł się, zaspany,
przyniósł drewna, sypnął żarem,
lecz nim piecyk był rozgrzany,
trzeba wstawać za chwil parę.

Którejś nocy mróz jak licho,
lecz w piecyku coś się żarzy,
więc koledzy leżą cicho,
nie wypada wciąż się skarżyć.

Gdy pobudka rano wreszcie,
drzwiczki pieca ktoś otwiera -
lodowate, a na ruszcie,
świeczka mruga - o cholera!

Głupio wszystkim się zrobiło,
że tak się oszukać dali,
to się w głowie nie mieściło,
tego się nie spodziewali.

W sumie dobrze się skończyło,
śmiech był, lecz i konsekwencje,
bo się z grzaniem polepszyło,
już nie było żartów więcej.

Z mrozem były wciąż przeboje,
w nocy atak, przemieszczanie,
nowy rejon, złe nastroje,
bo w ciemnościach rozwijanie.

Wreszcie łączność nawiązana,
wykonane więc zadanie,
można przespać się do rana -
tylko miejsca brak na spanie.

Wśród załogi Skota byłem,
to piechoty wóz bojowy,
jak śledź w puszce w nim siedziałem,
bo on pancerz miał stalowy.

Grzanie było od silnika,
lecz gdy silnik wyłączony,
mróz do środka wnet przenikał,
szybko Skot był wychłodzony.

Gruby pancerz nie pomoże -
izolacji brakowało,
trzaskający mróz na dworze -
marnie nam się w środku spało.

Jakoś wszyscy się zmieścili,
swoje miejsca ma załoga,
a gdy już się ułożyli
pozostała nam podłoga.

Nie za bardzo spać się dało,
w trzech na boku leżeliśmy,
na tym samym - miejsca mało,
razem się obracaliśmy.

Gdy ktoś już nie wytrzymywał -
bok mu przymarzł do podłogi,
to ze snu tych dwu wyrywał -
"odwracamy się na drugi".


Każdy jakoś nockę przetrwał
choć ziąb dawał się we znaki,
nikt się też nie rozchorował,
bo odporne z nas chłopaki.

Jak to zwykle na ćwiczeniach,
w trakcie jakiejś operacji
są sygnały dowodzenia
i umownej pozoracji.

To "rakiety" kolorowe ,
część z nich jest ze spadochronem,
w polu walki standardowe -
również dymy na zasłonę.

Myśmy z "rakiet" też strzelali -
pozorantów pomocnicy -
więc niektórzy część schowali,
bo nikt strzałów nam nie liczył.

Po co je chomikowali? -
by je wywieźć po kryjomu,
wpierw kolegom się pochwalić,
potem zabrać je do domu.

Wkrótce ferie są zimowe,
na urlopy wyjeżdżamy,
na zabawy Sylwestrowe,
tam rok nowy powitamy.

W jaki sposób? - "rakietami",
niebezpieczne to "strzelanie",
huk, na przemian z wiwatami -
więc ostrożnie z odpalaniem.

Gapiów tuż przed pokazami
nieco dalej odesłałem,
potem "zgodnie z zasadami",
te "rakiety" odpalałem.

Po kolei, bez kłopotów,
aż tu wiatr mocniejszy dmuchnął,
nagle zmienił się tor lotu
i spadochron w drzewie utknął.

Drzewo rosło nad stodołą,
a korona na pół dachu,
dach pokryty strzechą gołą,
lecz skończyło się na strachu.

Jedwab spalił się bezpiecznie,
nie dosięgły iskry strzechy,
ale było niebezpiecznie,
więc wiwaty, brawa, śmiechy.

No, tym razem się udało,
dla mnie wielka to nauka,
dobrze, że się nic nie stało,
lepiej guza już nie szukać.

To zdarzenie przypomniało
jakie grzechy są młodości,
tu rozwagi brakowało,
analizy możliwości.

Poligony zaliczałem,
szkoleń, strzelań nie policzę,
ale zawsze pamiętałem,
o wrażeniach z pierwszych ćwiczeń.



Aktualizacja strony: 12 marca 2013 r.


© 2007 - 2013 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski