Burza.

Jerzy Szyszko



Jak piesek komendanta podchorążego uratował


To historia zapomniana,
we wspomnieniach znów ożyła,
nam w sekrecie przekazana,
aby się nie ujawniła.

Wspominając komendanta,
jego pieska wesołego,
odkrył mi się znów po latach,
przykład o mądrości jego.

Rzecz się działa na strzelnicy -
młodszy rocznik podchorążych
aktualnie wartę ćwiczył -
lipiec, upał a hełm ciążył.

Było święto lub niedziela -
nic kompletnie się nie działo,
bo w niedzielę nikt nie strzela,
tylko żarem z nieba lało.

Podchorąży potem zlany,
początkowo szukał cienia,
jak tu dotrwać końca zmiany -
nikt przed czasem się nie zmienia.

...


Wiatru brak wypełnia ciszę,
w kwiatkach gonią się motyle,
gdy coś będzie, to usłyszę,
poopalam się choć chwilę.

Zdjął więc mundur przepocony
i ułożył się wygodnie,
wreszcie był zadowolony -
dobrze że zostawił spodnie.

Mimo że był rozebrany,
ciało swoje w słońcu prażył,
gdyby przyszedł ktoś nieznany,
to by zaraz zauważył.

Dobrze mu się tak leżało,
aż tu szmery i szczeknięcie -
na strzelnicy coś się stało! -
że nie zasnął, jego szczęście.

Zerwał się na równe nogi,
patrzy, piesek komendanta -
a komendant? - Boże drogi!
może zdążę, dziś mam farta.

...


Błyskawicznie się ubierał,
musiał zdążyć oczywiście,
chociaż strach mu dech zapierał
i pot spływał zeń rzęsiście.

A komendant? - poszedł dalej,
ale widział wartownika,
stał jak posąg w tym upale -
wcale słońca nie unikał.

Długo myślał o zdarzeniu,
bo nieszczęście było blisko -
czemu nie zostałem w cieniu? -
mogłem przecież stracić wszystko.

Lecz kolegom się pochwalił,
o niezwykłej psiej mądrości,
jak bezwiednie go ocalił,
że mu winien stertę kości.

Sprawa "tajnie" się rozniosła,
choć bohater jej nieznany,
na roczniki inne poszła -
za to piesek był lubiany.



Aktualizacja strony: 12 grudnia 2014 r.


© 2007 - 2014 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski