Jerzy Szyszko |
Jak piesek komendanta podchorążego uratowałTo historia zapomniana, we wspomnieniach znów ożyła, nam w sekrecie przekazana, aby się nie ujawniła. Wspominając komendanta, jego pieska wesołego, odkrył mi się znów po latach, przykład o mądrości jego. Rzecz się działa na strzelnicy - młodszy rocznik podchorążych aktualnie wartę ćwiczył - lipiec, upał a hełm ciążył. Było święto lub niedziela - nic kompletnie się nie działo, bo w niedzielę nikt nie strzela, tylko żarem z nieba lało. Podchorąży potem zlany, początkowo szukał cienia, jak tu dotrwać końca zmiany - nikt przed czasem się nie zmienia. |
...Wiatru brak wypełnia ciszę, w kwiatkach gonią się motyle, gdy coś będzie, to usłyszę, poopalam się choć chwilę. Zdjął więc mundur przepocony i ułożył się wygodnie, wreszcie był zadowolony - dobrze że zostawił spodnie. Mimo że był rozebrany, ciało swoje w słońcu prażył, gdyby przyszedł ktoś nieznany, to by zaraz zauważył. Dobrze mu się tak leżało, aż tu szmery i szczeknięcie - na strzelnicy coś się stało! - że nie zasnął, jego szczęście. Zerwał się na równe nogi, patrzy, piesek komendanta - a komendant? - Boże drogi! może zdążę, dziś mam farta. |
...Błyskawicznie się ubierał, musiał zdążyć oczywiście, chociaż strach mu dech zapierał i pot spływał zeń rzęsiście. A komendant? - poszedł dalej, ale widział wartownika, stał jak posąg w tym upale - wcale słońca nie unikał. Długo myślał o zdarzeniu, bo nieszczęście było blisko - czemu nie zostałem w cieniu? - mogłem przecież stracić wszystko. Lecz kolegom się pochwalił, o niezwykłej psiej mądrości, jak bezwiednie go ocalił, że mu winien stertę kości. Sprawa "tajnie" się rozniosła, choć bohater jej nieznany, na roczniki inne poszła - za to piesek był lubiany. |
Aktualizacja strony: 12 grudnia 2014 r.