Burza.

Jerzy Szyszko
Autor

Plac defilad. Plac defilad.


Plac defilad


Jest w koszarach plac defilad,
czasem placem musztry zwany -
nie było nas tu tyle lat,
lecz nie został zapomniany.

Chyba fale podprogowe
absolwentom wciąż wysyła
i tą drogą, a nie słowem,
podświadomie nas przyzywa.

A przy wejściu, na początku,
jest trybuna zabytkowa,
echo kroków naszych przodków,
ciągle gdzieś się pod nią chowa.

Sto lat niemal już minęło.
Rok dziewięćset dziewiętnasty -
wtedy wszystko się zaczęło,
a plac? - pewnie był trawiasty.

Wygląd swój przez lata zmieniał,
różnie był też utwardzany,
dobrze funkcje swoje spełniał -
dziś jest wyasfaltowany.

Teraz oczy swe przymknijcie,
skupcie wolę, wyobraźnię
i w głąb czasu się cofnijcie -
a ujrzycie go wyraźnie.

On tu ciągle na nas czekał -
choć się zmieniał co lat kilka,
to na zjazdach zawsze witał,
bo we wszystkich żył rocznikach.

Był jak lekarz, terapeuta,
kręgosłupy nam prostował.
Czy ktoś widział delikwenta,
żeby chyłkiem maszerował?

Wszyscy, którzy tu byliście! -
częścią życia był waszego,
pot i krew tu wylaliście -
aby nie być już lebiegą.

Podchorąży marsz trenował,
nawet kiedy but uwierał -
zanim buty dopasował,
do krwi nogi poobcierał.

To i starszym się zdarzało -
w butach się nie chodzi wiecznie,
więc zniszczone się zmieniało,
raz do roku, albo częściej.

...


By kształtować nam postawy,
były lustra poglądowe,
do nauki, nie zabawy,
to szkolenie podstawowe.

Każdy przy nich mógł ocenić,
swą postawę, "baczność, spocznij",
coś poprawić, nawyk zmienić,
błąd od razu był widoczny.

Jak wysoko nogę podnieść,
prawidłowo nią uderzyć,
by stuk jeden zabrzmiał zgodnie
i jak równy krok wymierzyć.

Lustra te przy drodze stały,
nią się szło do defilady,
równać szyki pomagały -
no, tak trochę, bez przesady.

Inne ich wykorzystanie -
one jakby zapraszały,
więc dziewczyny, rzadziej panie,
chętnie w nich się przeglądały.

Kiedy jakaś się dziewczyna
z podchorążym umawiała,
oficjalnie szła do kina,
lecz przed randką się sprawdzała.

Bo zrobiła się na "bóstwo" -
tak nie zawsze wyglądała,
a chcąc ukryć to "oszustwo",
swe usterki maskowała.

By w chłopaku iskrę wzniecić,
kryła się za makijażem,
a gdy w głowie już zawróci -
to prawdziwą twarz pokaże.

Na tym placu w czasach szkolnych
zbiórki były wciąż, apele
i przysięga podchorążych,
także innych imprez wiele.

W tym cywilne i wojskowe.
I promocje, lecz nie wszystkie,
gdy nie były wyjazdowe -
musztra - to jest oczywiste.

Kiedy my przysięgaliśmy,
śnieg akurat spadł puszysty,
rano plac odśnieżaliśmy,
choć był biały, no i czysty.

...


Napadało nawet sporo,
pewnie w nocy, przed pobudką,
bo nie było go z wieczora,
sypał gęsty, ale krótko.

By z robotą się pospieszyć,
stare plansze się przydały,
chociaż trudno w to uwierzyć,
hasła z nich nam pomagały.

Treść nie była już przebojem,
więc był śmiech i komentarze,
poprawiły się nastroje -
czekał dzień nas pełen wrażeń.

Niepotrzebna ta robota,
kiedy słońce się podniosło
pozostało trochę błota -
to butami się rozniosło.

W czasie służby, wiele razy
coś bez sensu się robiło,
takie czasem są rozkazy
i tu nic się nie zmieniło.

Plac zamieniał się czasami
w miejsce wystaw i pokazów -
wóz z dziwnymi antenami,
jako zwiastun nowych czasów.

Nowoczesny sprzęt łączności -
radiolinie z "talerzami",
gigantyczne możliwości -
kiedyś to sprawdzimy sami.

Myśmy tego pilnowali,
lecz niektóre ogrodzone -
nas za taśmę nie puszczali -
to zbyt nowe, utajnione.

Plac pozostał w sercach, głowach.
Gdy na zjazdy przybywamy,
poznajemy go od nowa -
lecz ten dawny pamiętamy.



Aktualizacja strony: 18 września 2015 r.


© 2007 - 2015 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski