Burza.

Jerzy Szyszko




Podróż historyczna


Wypełniając plan szkolenia
długą podróż odbyliśmy,
pozostały nam wspomnienia,
z wrażeń jakich doznaliśmy.

Bunkry Wału Pomorskiego,
które jeszcze pozostały -
tony złomu stalowego
wyobraźnię pobudzały.

Stal i beton wzięte razem,
miały być czymś niezniszczalnym,
lecz się stały zwykłym gruzem,
zagrożeniem nierealnym.

To późniejsze już wrażenia,
najpierw wiele przygotowań,
zapełniła się czytelnia,
brakowało opracowań.

Szlak bojowy rozpisany -
taki był szkolenia wymóg,
by dogłębnie był poznany,
każdy swoje miał pięć minut.

Miał okazję skonfrontować
swoją wiedzę z tym terenem,
przebieg walki komentować
i zarobić na ocenę.

Każdy już się przygotował,
wiedzy spełnił też wymogi,
suchy prowiant zapakował
i gotowy był do drogi.

Wagon dla nas doczepili
do pociągu kursowego,
byśmy wkrótce wyruszyli
szlakiem Wału Pomorskiego.

Dla nas zarezerwowany,
na kolei jako szkolny
i w zasadzie zamykany,
lecz korytarz był w nim wolny.

Cały pociąg zatłoczony,
może wpuścić by cywili? -
zgodę wydał przełożony,
by nasz wagon otworzyli.

A koledzy mają oczy,
no i serca jak na dłoni,
gdy się któryś zauroczył,
przed "urokiem" się nie bronił.

Zrozumiałe w takiej chwili,
że koledzy się ścieśniali,
gdy siedzące miejsce mieli
do przedziału zapraszali.

Ja też "coś" zauważyłem,
a że ciasno już w przedziale,
własne miejsce ustąpiłem -
proszę siadać, ja zapalę.

To kolega wykorzystał,
pewnie był przekonujący -
adres i telefon dostał,
połączyłem ich niechcący.

Rozkwitała ich znajomość,
a jak bliżej się poznali,
rozbudziła się i miłość -
po promocji się pobrali.

Wiele innych znajomości
w tej podróży też zawarto,
lecz dla zwykłej ciekawości
czy w przeszłości grzebać warto?

I kolegę spotkaliśmy,
który z nami w Zegrzu służył,
jego przygód słuchaliśmy,
przez to czas nam się nie dłużył.

Bo on szkołę wcześniej "rzucił",
jakoś się nie przystosował,
znów na mundur się obrócił -
milicyjny mu pasował.

Służba bardziej atrakcyjna? -
spór się toczył, wręcz niemiły,
w Pile szkoła milicyjna -
a wjeżdżamy już do Piły.

My też w Pile wysiadamy -
aby zwiedzić jak najwięcej
jakiś czas się zatrzymamy,
w Wyższej Szkole Oficerskiej.

To jest "baza wypadowa"
co nam transport gwarantuje,
szkoła jest samochodowa,
więc pojazdów nie brakuje.

Przez dzień cały zwiedzaliśmy,
bunkry, tamy i zapory,
bitew część odtwarzaliśmy,
z nutą dumy i pokory.

A wieczorem znów do Piły,
aby przespać się na hali,
wielu się te bitwy śniły,
jeszcze raz je przeżywali.


Hala zwykle jest sportowa,
naturalną jest więc rzeczą -
mecz nam ktoś zorganizował,
dla rozrywki, w piłkę ręczną.

Jaki wynik? - nie pamiętam,
mecz zwyczajny, towarzyski,
walka twarda i zacięta,
podobała się nam wszystkim.

Zwiedzaliśmy także szkołę,
trenażery i pojazdy,
ich zaplecze naukowe,
tory do nauki jazdy.

Krótko - czym był Wał Pomorski?
To niemiecki plan obrony
u zachodnich granic Polski,
w większy system połączony.

Pommernstellung, po niemiecku
znaczy pomorska pozycja -
Wał Pomorski, tak po polsku
i potocznie, i w inskrypcjach.

Łańcuch bunkrów żelbetowych
połączonych tunelami,
wśród pagórków morenowych
krytych bagnem i lasami.

Przejścia między jeziorami
na przedpolach minowane,
bagna, rzeki z kanałami
zaporami powzmacniane.

Tuczno, Zdbice, Nadarzyce,
Wałcz, Jastrowie i Podgaje -
miejscowości, okolice,
to w pamięci pozostaje.

Zdbiczno, Dobre, Smolno Małe,
wszystkich jezior nie wyliczę,
wiele nazw zapamiętałem
z historycznych pierwszych "ćwiczeń".

Na te bunkry, gdzie staliśmy,
prosto z marszu szły natarcia,
z kart historii to znaliśmy,
szła piechota, lecz bez wsparcia.

Kombatanci byli z nami,
którzy udział w walkach brali,
oni swymi wspomnieniami
wiedzę nam uzupełniali.

Nad brzegami Gwdy, Noteci,
karty dziejów się pisały,
bohaterstwo, żniwo śmierci -
jedno wielkie pole chwały.

Pomnik tam niejeden stoi,
na cmentarzach też byliśmy,
zapłacili życiem swoim,
a my pamięć im winniśmy.

W Wałczu cmentarz jest wojenny,
tu Polacy i Rosjanie
dali życia dar bezcenny -
to w pamięci pozostanie.

Mirosławiec nas urzekał
i Czaplinek zwiedziliśmy,
lecz Kołobrzeg na nas czekał,
więc nad morze ruszyliśmy.

Jeszcze Połczyn-Zdrój po drodze,
lecz przez browar się utrwalił,
bo gdy upał gnębił srodze,
"Połczyńskiego" próbowali.

Gdy pociągiem jechaliśmy,
lejtnant z nami podróżował,
z ciekawości spytaliśmy
czy urlopu nie żałował.

Oczywiście, ale służba,
więc przywyknąć było trzeba,
jak w przysłowiu - to nie drużba,
dla ojczyzny i dla chleba.

Któryś spytał, ile godzin
do rodziny swojej jechał?
Cóż, byliśmy głupi, młodzi,
a on tylko się uśmiechał.

W jedną stronę tydzień jadę -
czyżby trochę z nas się zgrywał? -
jeśli zaś powiedział prawdę
długo w domu nie przebywał.

Zaraz nam to wytłumaczył -
kiedy dotarł już do domu,
wtedy mu się urlop liczył,
lecz szedł najpierw do "rajkomu".

Tam "bumagę" podstemplował,
potem witał się z rodziną
i dopiero urlopował.
Stempel znów, gdy urlop minął.

Tak wygląda rzeczywistość -
podróż po bezkresach Rosji,
owszem, ważna jest odległość,
bardziej środki lokomocji.


Już jesteśmy w Kołobrzegu,
przebieg walk referujemy,
stojąc u Parsęty brzegu,
nastrój tamtych dni chłoniemy.

Z koszar białych i czerwonych
mgła, jak z prochu dym wzlatuje,
tak nam tamten czas miniony
wizję wspomnień ukazuje.

Pluskiem fal nas Bałtyk witał.
Tak to jest od tysiącleci,
że za serce chandra chwyta,
gdy wzrok w dal zamgloną leci.

Ze smętnym krzykiem białych mew
coś tęsknego w nas wstępuje,
nieokreślony jakiś zew -
to ta dal nas przywołuje.

Apel był na morskim brzegu -
wojsko tu, ćwierć wieku temu,
po zdobyciu Kołobrzegu
ślubowało morzu swemu.

Było krótkie przypomnienie,
walk, historii, ślubowania
i przyrzeczeń potwierdzenie -
nastrój do zadumy skłaniał.

Wszystkim, którzy tu polegli,
tym apelem hołd składamy,
oni wód i brzegu strzegli,
ich grób w morzu - pamiętamy.

Trzej wybrani wystąpili
i z szacunkiem w morskie fale,
pęk czerwonych róż rzucili -
spoczywajcie w wiecznej chwale.

Cmentarz duży w Kołobrzegu -
ci co na nim pochowani,
jeśli padli tuż przy brzegu,
oni z morzem już zbratani.

Nie dotarło jednak wielu,
dla nich los nie był łaskawy,
już tak blisko byli celu,
krok do szczęścia i do sławy.

Po cmentarzu chodziliśmy,
wśród pomników, zwykłych mogił
i inskrypcje czytaliśmy,
ktoś czasami zdjęcia robił.

Nagle - wielki szok przeżyłem,
aż z wrażenia mnie zatkało,
swe nazwisko zobaczyłem -
no i co się okazało?

To porucznik Szyszko Jerzy -
on miał lat dwadzieścia parę,
nie udało mu się przeżyć,
z życia złożył tu ofiarę.

Los go potraktował srogo,
choć się zdążył okryć chwałą,
lecz zapłacił za nią drogo,
to go życie kosztowało.

Mnie refleksja ogarnęła -
choć do dumy są powody,
lecz nas wojna ominęła -
a on zginął, taki młody.

Czy to krewniak mój daleki? -
dawniej dużo mieli dzieci,
rozmnożyli się przez wieki,
rozsypali się po świecie.

Nie wykluczam pokrewieństwa -
choć nic z tego nie wynika
coś tam drgnęło w głębi serca -
żal mi swego imiennika.

Długo stałem przy pomniku,
niemal jak przy grobie brata -
pokój tobie poruczniku -
wciąż pamiętam cię po latach.

Coś tam jeszcze zwiedzaliśmy -
to atrakcje turystyczne,
sprzęt rybacki poznaliśmy
i zabytki historyczne.

Pewnie było to ciekawe,
lecz zabrakło w tym sensacji,
no bo tak na dobrą sprawę,
tu nie było już emocji.

Nic w pamięci nie zostało,
jeśli było to normalne -
łatwiej się zapamiętało
wydarzenia ekstremalne.

Podróż nas zaczęła nużyć,
powrót był już bez wydarzeń,
wracaliśmy dalej służyć,
lecz z bogactwem nowych wrażeń.



Aktualizacja strony: 6 kwietnia 2013 r.


© 2007 - 2013 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski