Jerzy Szyszko |
|
Podróż historycznaWypełniając plan szkolenia długą podróż odbyliśmy, pozostały nam wspomnienia, z wrażeń jakich doznaliśmy. Bunkry Wału Pomorskiego, które jeszcze pozostały - tony złomu stalowego wyobraźnię pobudzały. Stal i beton wzięte razem, miały być czymś niezniszczalnym, lecz się stały zwykłym gruzem, zagrożeniem nierealnym. To późniejsze już wrażenia, najpierw wiele przygotowań, zapełniła się czytelnia, brakowało opracowań. Szlak bojowy rozpisany - taki był szkolenia wymóg, by dogłębnie był poznany, każdy swoje miał pięć minut. Miał okazję skonfrontować swoją wiedzę z tym terenem, przebieg walki komentować i zarobić na ocenę. Każdy już się przygotował, wiedzy spełnił też wymogi, suchy prowiant zapakował i gotowy był do drogi. Wagon dla nas doczepili do pociągu kursowego, byśmy wkrótce wyruszyli szlakiem Wału Pomorskiego. Dla nas zarezerwowany, na kolei jako szkolny i w zasadzie zamykany, lecz korytarz był w nim wolny. Cały pociąg zatłoczony, może wpuścić by cywili? - zgodę wydał przełożony, by nasz wagon otworzyli. A koledzy mają oczy, no i serca jak na dłoni, gdy się któryś zauroczył, przed "urokiem" się nie bronił. Zrozumiałe w takiej chwili, że koledzy się ścieśniali, gdy siedzące miejsce mieli do przedziału zapraszali. Ja też "coś" zauważyłem, a że ciasno już w przedziale, własne miejsce ustąpiłem - proszę siadać, ja zapalę. To kolega wykorzystał, pewnie był przekonujący - adres i telefon dostał, połączyłem ich niechcący. Rozkwitała ich znajomość, a jak bliżej się poznali, rozbudziła się i miłość - po promocji się pobrali. Wiele innych znajomości w tej podróży też zawarto, lecz dla zwykłej ciekawości czy w przeszłości grzebać warto? I kolegę spotkaliśmy, który z nami w Zegrzu służył, jego przygód słuchaliśmy, przez to czas nam się nie dłużył. Bo on szkołę wcześniej "rzucił", jakoś się nie przystosował, znów na mundur się obrócił - milicyjny mu pasował. Służba bardziej atrakcyjna? - spór się toczył, wręcz niemiły, w Pile szkoła milicyjna - a wjeżdżamy już do Piły. My też w Pile wysiadamy - aby zwiedzić jak najwięcej jakiś czas się zatrzymamy, w Wyższej Szkole Oficerskiej. To jest "baza wypadowa" co nam transport gwarantuje, szkoła jest samochodowa, więc pojazdów nie brakuje. Przez dzień cały zwiedzaliśmy, bunkry, tamy i zapory, bitew część odtwarzaliśmy, z nutą dumy i pokory. A wieczorem znów do Piły, aby przespać się na hali, wielu się te bitwy śniły, jeszcze raz je przeżywali. |
Hala zwykle jest sportowa, naturalną jest więc rzeczą - mecz nam ktoś zorganizował, dla rozrywki, w piłkę ręczną. Jaki wynik? - nie pamiętam, mecz zwyczajny, towarzyski, walka twarda i zacięta, podobała się nam wszystkim. Zwiedzaliśmy także szkołę, trenażery i pojazdy, ich zaplecze naukowe, tory do nauki jazdy. Krótko - czym był Wał Pomorski? To niemiecki plan obrony u zachodnich granic Polski, w większy system połączony. Pommernstellung, po niemiecku znaczy pomorska pozycja - Wał Pomorski, tak po polsku i potocznie, i w inskrypcjach. Łańcuch bunkrów żelbetowych połączonych tunelami, wśród pagórków morenowych krytych bagnem i lasami. Przejścia między jeziorami na przedpolach minowane, bagna, rzeki z kanałami zaporami powzmacniane. Tuczno, Zdbice, Nadarzyce, Wałcz, Jastrowie i Podgaje - miejscowości, okolice, to w pamięci pozostaje. Zdbiczno, Dobre, Smolno Małe, wszystkich jezior nie wyliczę, wiele nazw zapamiętałem z historycznych pierwszych "ćwiczeń". Na te bunkry, gdzie staliśmy, prosto z marszu szły natarcia, z kart historii to znaliśmy, szła piechota, lecz bez wsparcia. Kombatanci byli z nami, którzy udział w walkach brali, oni swymi wspomnieniami wiedzę nam uzupełniali. Nad brzegami Gwdy, Noteci, karty dziejów się pisały, bohaterstwo, żniwo śmierci - jedno wielkie pole chwały. Pomnik tam niejeden stoi, na cmentarzach też byliśmy, zapłacili życiem swoim, a my pamięć im winniśmy. W Wałczu cmentarz jest wojenny, tu Polacy i Rosjanie dali życia dar bezcenny - to w pamięci pozostanie. Mirosławiec nas urzekał i Czaplinek zwiedziliśmy, lecz Kołobrzeg na nas czekał, więc nad morze ruszyliśmy. Jeszcze Połczyn-Zdrój po drodze, lecz przez browar się utrwalił, bo gdy upał gnębił srodze, "Połczyńskiego" próbowali. Gdy pociągiem jechaliśmy, lejtnant z nami podróżował, z ciekawości spytaliśmy czy urlopu nie żałował. Oczywiście, ale służba, więc przywyknąć było trzeba, jak w przysłowiu - to nie drużba, dla ojczyzny i dla chleba. Któryś spytał, ile godzin do rodziny swojej jechał? Cóż, byliśmy głupi, młodzi, a on tylko się uśmiechał. W jedną stronę tydzień jadę - czyżby trochę z nas się zgrywał? - jeśli zaś powiedział prawdę długo w domu nie przebywał. Zaraz nam to wytłumaczył - kiedy dotarł już do domu, wtedy mu się urlop liczył, lecz szedł najpierw do "rajkomu". Tam "bumagę" podstemplował, potem witał się z rodziną i dopiero urlopował. Stempel znów, gdy urlop minął. Tak wygląda rzeczywistość - podróż po bezkresach Rosji, owszem, ważna jest odległość, bardziej środki lokomocji. |
Już jesteśmy w Kołobrzegu, przebieg walk referujemy, stojąc u Parsęty brzegu, nastrój tamtych dni chłoniemy. Z koszar białych i czerwonych mgła, jak z prochu dym wzlatuje, tak nam tamten czas miniony wizję wspomnień ukazuje. Pluskiem fal nas Bałtyk witał. Tak to jest od tysiącleci, że za serce chandra chwyta, gdy wzrok w dal zamgloną leci. Ze smętnym krzykiem białych mew coś tęsknego w nas wstępuje, nieokreślony jakiś zew - to ta dal nas przywołuje. Apel był na morskim brzegu - wojsko tu, ćwierć wieku temu, po zdobyciu Kołobrzegu ślubowało morzu swemu. Było krótkie przypomnienie, walk, historii, ślubowania i przyrzeczeń potwierdzenie - nastrój do zadumy skłaniał. Wszystkim, którzy tu polegli, tym apelem hołd składamy, oni wód i brzegu strzegli, ich grób w morzu - pamiętamy. Trzej wybrani wystąpili i z szacunkiem w morskie fale, pęk czerwonych róż rzucili - spoczywajcie w wiecznej chwale. Cmentarz duży w Kołobrzegu - ci co na nim pochowani, jeśli padli tuż przy brzegu, oni z morzem już zbratani. Nie dotarło jednak wielu, dla nich los nie był łaskawy, już tak blisko byli celu, krok do szczęścia i do sławy. Po cmentarzu chodziliśmy, wśród pomników, zwykłych mogił i inskrypcje czytaliśmy, ktoś czasami zdjęcia robił. Nagle - wielki szok przeżyłem, aż z wrażenia mnie zatkało, swe nazwisko zobaczyłem - no i co się okazało? To porucznik Szyszko Jerzy - on miał lat dwadzieścia parę, nie udało mu się przeżyć, z życia złożył tu ofiarę. Los go potraktował srogo, choć się zdążył okryć chwałą, lecz zapłacił za nią drogo, to go życie kosztowało. Mnie refleksja ogarnęła - choć do dumy są powody, lecz nas wojna ominęła - a on zginął, taki młody. Czy to krewniak mój daleki? - dawniej dużo mieli dzieci, rozmnożyli się przez wieki, rozsypali się po świecie. Nie wykluczam pokrewieństwa - choć nic z tego nie wynika coś tam drgnęło w głębi serca - żal mi swego imiennika. Długo stałem przy pomniku, niemal jak przy grobie brata - pokój tobie poruczniku - wciąż pamiętam cię po latach. Coś tam jeszcze zwiedzaliśmy - to atrakcje turystyczne, sprzęt rybacki poznaliśmy i zabytki historyczne. Pewnie było to ciekawe, lecz zabrakło w tym sensacji, no bo tak na dobrą sprawę, tu nie było już emocji. Nic w pamięci nie zostało, jeśli było to normalne - łatwiej się zapamiętało wydarzenia ekstremalne. Podróż nas zaczęła nużyć, powrót był już bez wydarzeń, wracaliśmy dalej służyć, lecz z bogactwem nowych wrażeń. |
Aktualizacja strony: 6 kwietnia 2013 r.