Burza.

Jerzy Szyszko

kasyno

Kawały



Psikusy i kawały


Tak jest w każdym zbiorowisku,
które sztucznie gdzieś powstanie,
to szczególnie ważne w wojsku -
musi zagrać współdziałanie.

Duch równości, demokracji,
spełniał tu wiodącą rolę,
on pomagał w integracji -
znaleźć miejsce swe w zespole.

Kocioł różnych charakterów,
więc konflikty się zdarzały,
tych, co rznęli bohaterów
niespodzianki spotykały.

Jeśli ktoś był podejrzany,
że jak kret pod nami ryje,
długo był obserwowany -
w końcu kiedyś się odkryje.

Najpierw były ostrzeżenia -
dalszy ciąg sugerowały,
wymuszały przemyślenia,
ze złej drogi nawracały.

Akcji jasna była rola -
by opornych przekonywać,
że to jest wspólnoty wola,
muszą się przystosowywać.

Jako pierwsze upomnienia,
tradycyjne "bączki" z wody,
były mokre przebudzenia,
lecz nie wyrządzały szkody.

"Bączkiem", prysznic był z manierki,
który słodki sen przerywał,
choć wodospad nie był wielki,
to na równe nogi zrywał.

Choć robiono to z humorem,
ci, co tego doświadczali,
kojarzyli je z horrorem,
oni raczej się nie śmiali.

Prysznic był różnicowany,
hełm, menażka, zbiornik większy,
według zasług dobierany,
wtedy bywał skuteczniejszy.

Gdzieś w trzech czwartych napełniony,
w chwiejnym pionie mocowany,
sznurkiem, który był skręcony
i nad łóżkiem zawieszany.

Sznurek wolno się rozkręcał,
towarzystwo niby spało,
a gdy zbiornik się odwracał,
delikwenta zalewało.

Ten się budził przemoczony -
co tu się u licha dzieje? -
wyskakiwał przerażony -
skąd się nagle woda leje?

Wszyscy smacznie śpią wokoło,
cisza, jak to bywa nocą,
choć niektórym jest wesoło,
pod kocami się chichocą.

Zaklął szpetnie - tak ogólnie,
potem spytał dyżurnego,
czy w potrzebie tak szczególnej,
nie ma łóżka gdzieś suchego?

Czasem bączki to za mało -
bo niektóre charaktery
dłużej się przekonywało -
"nie psuj dobrej atmosfery".

Akcje więc się powtarzały -
także inne nieprawości
do działania zachęcały,
lecz z humorem i bez złości.

Gdy się komuś uzbierało,
miał przypadkiem wodę w butach,
coś śmiesznego go spotkało,
tak topniała jego buta.

Do podłogi but przybity
a porannej czas zaprawy,
w kocu igieł tuzin skryty -
tu intymne były sprawy.

Buty razem powiązane,
sznurówkami, w supły mocne
lub do łóżka przywiązane -
rozsupłanie bezowocne.

Trzeba było ciąć sznurówki,
oczywiście kupić nowe,
nie nadają się połówki,
chyba, że miał zapasowe.

Łóżko zawsze wdzięczny temat,
z odpoczynkiem się wiązało,
teraz chyba takich nie ma,
choć się na nich dobrze spało.

Figle, żarty i psikusy,
dla zabawy wymyślano,
gdyby były ich konkursy,
pewnie by je nagradzano.

A pomysły to szalone,
cała pościel i materac,
z łóżkiem były raz skręcone,
na śrub wiele - prawda szczera.

Trochę było z tym roboty,
znaleźć śruby, klucze, listwy,
zeszło na tym pół soboty,
za to ubaw był dla wszystkich.

Po przepustce, już w niedzielę,
wracał sobie gość zmęczony,
w nocy raczej spał niewiele -
był z dziewczyną umówiony.

Liczył, że się teraz wyśpi,
a tu szlaban, skucha, bieda,
co za kawał ktoś wymyślił,
łóżka się rozścielić nie da.

...


Klął figlarzy i narzekał,
śruby trzeba poodkręcać,
szkoda czasu, sen ucieka
i pomóżcie, miast się znęcać.

Kombinerki mu podali,
pośród śmiechu złość mijała,
razem śruby odkręcali -
a legenda pozostała.

Innym razem, do poduszki,
tubkę pasty ktoś wycisnął,
powstał proszek i okruszki,
gdy właściciel na niej zasnął.

Tylko włosy mu "zsiwiały",
musiał głowę umyć rano
i wytrzepać proszek biały,
by ze "starca" się nie śmiano.

Mocnych perfum flakon cały,
zlane koce, prześcieradło,
intensywnie tak pachniały,
że much wiele nad nim padło.

Ale spać się nie dawało -
zagrożenie, jak na wojnie,
kiedy w końcu wywietrzało,
można było spać spokojnie.

Z piżamami też kłopoty,
ktoś szykował się do spania
a z piżamy jakieś sploty,
szydełkowe wręcz wiązania.

Bo nogawki i rękawy,
mocne węzły zespoliły,
trochę było z tym zabawy
nim się w końcu rozdzieliły.

Był kolega z przypadłością,
w dzień normalny, bez nałogów,
za to w nocy chrapał głośno -
zamartwiało to kolegów.

Początkowo mu gwizdali,
by nie chrapał - mierne skutki,
różnych sztuczek próbowali,
aż znaleźli - to skarpetki.

Nie sprawdziło się gwizdanie,
niechrapiącym przeszkadzało,
no bo jakie to jest spanie? -
jeden chrapał, dwóch gwizdało.

Gdy chrapanie szło po sali,
że wprost nie do wytrzymania,
to skarpetki podkładali,
jego własne, do wąchania.

Nie wiem jak to pomagało -
ze skarpetką spać spoconą,
ale go motywowało,
sypiał z głową uniesioną.

Pod poduszkę koc podkładał,
by wysoko trzymać głowę,
wiele trudu sobie zadał -
robił co mógł jednym słowem.

By się głowa nie zsuwała,
często ręką ją podpierał,
a gdy już go rozbolała,
to ją zmieniał lub rozcierał.

Tak zasypiał wciąż podparty,
do takiego przywykł spania,
więc kolejne były żarty,
coś dostawał do czytania.

Zwykle prasę, tę wojskową,
którą niby przez noc czytał -
to na oczy nie jest zdrowo,
rano go dyżurny witał.

Czasem książkę naukową,
której jakoś nikt nie lubił,
gdy ją czytał, to służbowo
a najchętniej by ją zgubił.

Chociaż w sen głęboki zapadł,
wyglądało jakby czytał,
skąd u ciebie taki zapał? -
kiedyś go kolega spytał.

Ten się ciskał rozjuszony,
kto mi świnie wciąż podkłada? -
ja nie jestem tak szalony,
tylko chrapię, więc podpadam.

Łóżko miało trochę światła,
tuż przy korytarzu stało,
więc sączyła się poświata,
z trudem, ale się czytało.

Parę minut, nie noc całą,
kto sam tego nie doświadczył,
pewnie mu się wydawało,
że on zwykle tak się uczył.

Kiedyś przyszedł na kontrolę,
oficer dyżurny - w nocy,
by wypełnić swoją rolę
na żołnierskie sale wkroczył.

Podchorążych stan policzył -
ten dlaczego w łóżku czyta,
czy nie lepiej na świetlicy? -
dyżurnego się zapytał.

To jest sprawa kłopotliwa,
kiedy głowę niżej trzyma,
chrapie jak lokomotywa -
nikt z nim w sali nie wytrzyma.

Ciągle jakieś miał przeboje,
choć mu nieraz dokuczyli,
los przyjmował ze spokojem -
w końcu się przyzwyczaili.

Był kolega uzdolniony,
lubił różne łamigłówki,
czasem składał palindromy
i szarady, i krzyżówki.

...


Raz koledzy wymyślili,
jak trudności te pomnożyć,
z kapci puzzle mu zrobili -
jak on szybko je ułoży?

Elementy znów złożyli,
kapcie równo, w jednym rzędzie,
tuż przy łóżku ustawili
i czekają , co to będzie?

A wieczorem utrudzony,
gdy chciał iść do toalety,
był niemile zaskoczony
i na boso szedł, niestety.

Kapcie w proch się rozleciały,
wszyscy się dokoła śmieją,
lecz podeszwy pozostały,
co tu się za cuda dzieją?

Do zagadek się nie zraził,
puzzle złożył bez oporu,
na nas też się nie obraził,
bo poczucie miał humoru.

Kiedy upał w dzień nas parzył
i gorąco było w sali,
to o nocy każdy marzył,
chłopcy niemal nadzy spali.

Ktoś aż takim był zuchwalcem,
że w ogóle się ośmielił,
klej im wciskał między palce,
zamiast stopy płetwę mieli.

Klej solidny, supercement,
nie tak łatwo się wykruszył,
był to jakiś ewenement
i brawurą nas poruszył.

Ja to nie wiem do tej pory,
kto te stopy klejem mazał,
do przyznania nie był skory,
a zabawy nie powtarzał.

Było to na pierwszym roku -
dzień zaczynał się bieganiem,
pot się lał po każdym kroku,
kończył musztrą lub czołganiem.

W tych warunkach, wiele chęci
każdy musiał wykazywać,
nawet trochę snu poświęcić,
by higienę utrzymywać.

Lecz problemem nie bielizna -
tę się w łaźni wymieniało -
to skarpetki - trzeba przyznać,
niezbyt często je się prało.

Jedni częściej, inni rzadziej,
więc od soli ciut sztywniały
i by butom było raźniej,
często obok siebie stały.

Od skarpetek, siłą rzeczy,
buty też swój zapach miały
i czasami ktoś złorzeczył,
bo po prostu mu śmierdziały.

Spytał więc kolegę swego,
jaki numer buta nosisz? -
a potrzebny ci - do czego? -
lecz ci powiem, kiedy prosisz.

Ja, w cywilu mam dziewiątki -
a te, które postawiłeś,
śmierdzą jak czterdziestki piątki -
chyba numer pomyliłeś.

Pierwszą służbę opisałem -
wszyscy tak ją przeżywali,
ale nie dopowiedziałem,
jak z nas starsi żartowali.

To z rocznika starych wygów,
którzy wiele służb pełnili,
chyba z nudów, chęci przygód,
żarty sobie z nas stroili.

Na kompanię wydzwaniali -
"tu pomocnik oficera,
przegląd sprzętu jest na hali,
sztangi, hantle pozabierać".

Pewnie takie są rozkazy -
więc dyżurni sprzęt dźwigali,
każdy hantel więcej ważył,
gdy donieśli je do hali.

A tam inni już czekają,
co, na przegląd was nabrali? -
śmieją się i przeklinają,
że tak się wystrychnąć dali.

Innym razem, poruszenie -
judo było wciąż nowością,
a móc ćwiczyć - to marzenie,
więc słuchali z ciekawością.

Ci, co judo chcą trenować,
niech na hali się meldują,
tam się mogą mogą wypróbować
i się wtedy zdecydują.

Szybko więc się zapisali,
biegną - już się rozgrzewają,
klamkę w drzwiach pocałowali -
znowu ich zrobili w jajo.

Kiedyś w nocy ktoś zadzwonił -
"dla dowódcy wiozę opał,
a tu mróz jest, szkoda koni,
całą noc nie będę czekał".

Gdy te dziwne wiadomości
na kompanię docierały,
przy sprawdzaniu prawdziwości
żartem się okazywały.

Z czasem wszystko się zmieniało
i nikt nas już nie nabierał,
doświadczenia przybywało -
nowy rozdział się otwierał.



Aktualizacja strony: 1 kwietnia 2014 r.


© 2007 - 2014 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski