Burza.

Jerzy Szyszko



Stołówka


O stołówce już wspomniałem -
smakowite skojarzenia,
okna na niej malowałem,
stąd mój własny punkt widzenia.

Odkąd miałem porównanie,
jak w jednostkach gotowano -
dla kucharek mam uznanie,
często ich nie doceniano.

Prawda, można się pogubić,
tysiąc chłopa, głodni, młodzi,
kuchnię mamy każdy lubił -
wszystkim nie da się dogodzić.

Gdy wracało się z Saharki -
co podali, smakowało,
barszcz, grochówka, kasza, skwarki,
wcale się nie wybrzydzało.

Lecz w tak wielkim zbiorowisku,
choć to rzadko się zdarzało,
ktoś nie lubił coś - po prostu,
ale takich było mało.

Z czasem się przyzwyczajali -
zdrowie, młodość i wysiłek,
wystarczały, że zjadali
niemal każdy już posiłek.

Różne żarty się zdarzały,
czasem śmieszne lub złośliwe,
nieraz "normy" przekraczały
i bywały obrzydliwe.

Taki sprawdzian odporności -
ktoś kawały opowiadał,
a jak kogoś brały mdłości,
ze stołówki biegiem spadał.

Raczej brzydkie zachowanie,
lecz się obiad nie zmarnował,
też kolację, czy śniadanie,
ktoś ze smakiem spałaszował.

I test dla uodpornionych -
jeden mięsa kęs przeżuwał,
a gdy był już rozdrobniony,
to na rękę go wypluwał.

Drugi brał go i połykał -
czasem kogoś to gorszyło,
lecz po głupich tych wybrykach
wielu się uodporniło.

Te popisy się skończyły,
bo znudziły się kolegom,
już nikogo nie bawiły,
czas dopełnił dzieła swego.

Zwykle wszyscy z przyjemnością,
te posiłki spożywali,
a problemów z niestrawnością,
raczej się nie spodziewali.

Bo szef kuchni twardo trzymał
i cywili, i żołnierzy,
chociaż ksywę miał Kardynał,
to przeklinał, gdy się zjeżył.

Słynął z tego przeklinania,
a kobietom nie żałował,
to jest nie do opisania,
choć ze śmiechem je sztorcował.

Do słownictwa już przywykły,
nawet i te młodsze wiekiem,
choć czasami bywał przykry,
w sumie dobrym był człowiekiem.

Każda kuchnia standardowa,
haki ma, do mięs rozbiórki,
więc "obiecał" w ostrych słowach,
że powiesi tam kucharki.

...


Gdyby obiad był spóźniony,
przypaliły się kotlety,
lecz czy byłby tak szalony,
żeby wieszać te kobiety?

Pewnie ciśnie się pytanie,
za co chciał je on powiesić? -
to w domyśle pozostanie,
czytelników by nie peszyć.

Podchorążych pokolenia
tu się pewnie uśmiechają,
bo te jego powiedzenia,
chyba jeszcze pamiętają.

Częsty zestaw obiadowy
to grochówka, drugie danie,
jajka w sosie musztardowym,
los był tu łaskawy dla mnie.

Bo niektórzy nie jadali,
jaj na twardo gotowanych,
więc je chętnie oddawali,
frajda dla obdarowanych.

Ja w tym sosie je lubiłem,
kilkanaście ich zjadałem,
jakoś od nich nie przytyłem,
na Saharce je spalałem.

Kiedyś zjadłem ze dwadzieścia,
lecz tą liczbą nie wygrałem,
ktoś w żołądku więcej zmieścił,
ja już nie ryzykowałem.

Jest historia jeszcze inna,
ze stołówką powiązana,
osobista, nie tak słynna,
ale też niezapomniana.

Którejś nocy alarm w szkole,
rzecz normalna, nic nowego,
broń plecaki, szybko w pole,
byle do alarmowego.

Koniec marszu, odpoczynek,
obóz w lesie na polanie,
chyba pora na posiłek,
już południe, gdzie śniadanie?

Kiedy w końcu je dowieźli,
tak pod porę obiadową,
już niejeden z nas się zeźlił,
a przywieźli pasztetową.

Masło, ćwikłę - na trzech słoik,
chleba - na dwóch po bochenku,
kawę można pić do woli,
a jedliśmy pośród świerków.

Jak nam wtedy smakowało,
chlebek, masło, pasztetowa,
wierzch się ćwikłą smarowało
i kanapka wyborowa.

Potem nieraz próbowałem,
zrobić sobie taką pajdę,
smaku wiele lat szukałem -
nie znalazłem i nie znajdę.

Z poligonu, z leśnej głuszy,
koziołeczka ktoś przygarnął,
los sieroty nas poruszył,
a był on maleńką sarną.

Matka hukiem wystraszona,
linię ognia przekroczyła
i się stała rzecz wiadoma,
jakaś kula ją trafiła.

Żołnierz karmił go butelką,
miał zagrodę z bierwion zbitą,
z wygodami, ze stajenką,
tradycyjnie strzechą krytą.

...


Szybko rósł, był rozpieszczany,
bo żołnierze go kochali,
strasznie był zmanierowany,
bo na wszystko pozwalali.

Choć w zagrodzie miał wygody,
chciał wolności zakosztować
i jak każdy kozioł młody,
pragnął rogi wypróbować.

Opiekunów swych szanował,
mundurowych więc omijał,
lecz kobiety atakował,
wielu nogi poobijał.

To kucharki z pierwszej zmiany,
jego celem się stawały,
czuł się przez nie zachęcany,
kiedy przed nim uciekały.

Silny był, mógł złamać kości,
więc do lasu w końcu trafił,
czy do życia na wolności,
przystosować się potrafił?

Była w szkole izba chorych -
wszyscy się przyzwyczaili,
wojsko jest dla ludzi zdrowych,
więc dyżurni się nudzili.

Stale ktoś tam dyżurował -
całą dobę sanitariusz,
lekarz grafik swój pilnował,
taki pracy był scenariusz.

Kiedyś z nudów wymyślili,
przegląd w pionie żywnościowym,
kuchnię więc powiadomili
o badaniu okresowym.

Pierwsze miały przyjść kelnerki,
były bardzo zatroskane,
jak to - w zdrowiu ich usterki?-
przecież były już badane.

Przyszły nieco zaskoczone,
my nie wiemy o co chodzi,
co? - badania nieskończone? -
jacy ci lekarze młodzi.

My je chętnie powtórzymy,
tak by wszystko się zgadzało,
nieskończone? - dokończymy,
aż poznamy prawdę całą.

Jak badania się skończyły? -
to wiedziały tylko one,
nic nikomu nie mówiły,
ale wyszły rozbawione.

Poszły starsze na badania,
Lecz im coś nie pasowało,
po co tyle rozbierania?-
no i wtedy się wydało.

Były tego konsekwencje,
żartownisiów wyrzucili,
przez zachłanność, chcieli więcej,
z "badaniami" przesadzili.

Smak lat szkolnych, wdzięczny temat,
lecz wyczerpał się już - chyba,
opowieści nowych nie mam,
świeży wątek by się przydał.




Aktualizacja strony: 28 czerwca 2014 r.


© 2007 - 2014 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski