![]() Jerzy Szyszko |
StołówkaO stołówce już wspomniałem - smakowite skojarzenia, okna na niej malowałem, stąd mój własny punkt widzenia. Odkąd miałem porównanie, jak w jednostkach gotowano - dla kucharek mam uznanie, często ich nie doceniano. Prawda, można się pogubić, tysiąc chłopa, głodni, młodzi, kuchnię mamy każdy lubił - wszystkim nie da się dogodzić. Gdy wracało się z Saharki - co podali, smakowało, barszcz, grochówka, kasza, skwarki, wcale się nie wybrzydzało. Lecz w tak wielkim zbiorowisku, choć to rzadko się zdarzało, ktoś nie lubił coś - po prostu, ale takich było mało. Z czasem się przyzwyczajali - zdrowie, młodość i wysiłek, wystarczały, że zjadali niemal każdy już posiłek. Różne żarty się zdarzały, czasem śmieszne lub złośliwe, nieraz "normy" przekraczały i bywały obrzydliwe. Taki sprawdzian odporności - ktoś kawały opowiadał, a jak kogoś brały mdłości, ze stołówki biegiem spadał. Raczej brzydkie zachowanie, lecz się obiad nie zmarnował, też kolację, czy śniadanie, ktoś ze smakiem spałaszował. I test dla uodpornionych - jeden mięsa kęs przeżuwał, a gdy był już rozdrobniony, to na rękę go wypluwał. Drugi brał go i połykał - czasem kogoś to gorszyło, lecz po głupich tych wybrykach wielu się uodporniło. Te popisy się skończyły, bo znudziły się kolegom, już nikogo nie bawiły, czas dopełnił dzieła swego. Zwykle wszyscy z przyjemnością, te posiłki spożywali, a problemów z niestrawnością, raczej się nie spodziewali. Bo szef kuchni twardo trzymał i cywili, i żołnierzy, chociaż ksywę miał Kardynał, to przeklinał, gdy się zjeżył. Słynął z tego przeklinania, a kobietom nie żałował, to jest nie do opisania, choć ze śmiechem je sztorcował. Do słownictwa już przywykły, nawet i te młodsze wiekiem, choć czasami bywał przykry, w sumie dobrym był człowiekiem. Każda kuchnia standardowa, haki ma, do mięs rozbiórki, więc "obiecał" w ostrych słowach, że powiesi tam kucharki. |
...Gdyby obiad był spóźniony, przypaliły się kotlety, lecz czy byłby tak szalony, żeby wieszać te kobiety? Pewnie ciśnie się pytanie, za co chciał je on powiesić? - to w domyśle pozostanie, czytelników by nie peszyć. Podchorążych pokolenia tu się pewnie uśmiechają, bo te jego powiedzenia, chyba jeszcze pamiętają. Częsty zestaw obiadowy to grochówka, drugie danie, jajka w sosie musztardowym, los był tu łaskawy dla mnie. Bo niektórzy nie jadali, jaj na twardo gotowanych, więc je chętnie oddawali, frajda dla obdarowanych. Ja w tym sosie je lubiłem, kilkanaście ich zjadałem, jakoś od nich nie przytyłem, na Saharce je spalałem. Kiedyś zjadłem ze dwadzieścia, lecz tą liczbą nie wygrałem, ktoś w żołądku więcej zmieścił, ja już nie ryzykowałem. Jest historia jeszcze inna, ze stołówką powiązana, osobista, nie tak słynna, ale też niezapomniana. Którejś nocy alarm w szkole, rzecz normalna, nic nowego, broń plecaki, szybko w pole, byle do alarmowego. Koniec marszu, odpoczynek, obóz w lesie na polanie, chyba pora na posiłek, już południe, gdzie śniadanie? Kiedy w końcu je dowieźli, tak pod porę obiadową, już niejeden z nas się zeźlił, a przywieźli pasztetową. Masło, ćwikłę - na trzech słoik, chleba - na dwóch po bochenku, kawę można pić do woli, a jedliśmy pośród świerków. Jak nam wtedy smakowało, chlebek, masło, pasztetowa, wierzch się ćwikłą smarowało i kanapka wyborowa. Potem nieraz próbowałem, zrobić sobie taką pajdę, smaku wiele lat szukałem - nie znalazłem i nie znajdę. Z poligonu, z leśnej głuszy, koziołeczka ktoś przygarnął, los sieroty nas poruszył, a był on maleńką sarną. Matka hukiem wystraszona, linię ognia przekroczyła i się stała rzecz wiadoma, jakaś kula ją trafiła. Żołnierz karmił go butelką, miał zagrodę z bierwion zbitą, z wygodami, ze stajenką, tradycyjnie strzechą krytą. |
...Szybko rósł, był rozpieszczany, bo żołnierze go kochali, strasznie był zmanierowany, bo na wszystko pozwalali. Choć w zagrodzie miał wygody, chciał wolności zakosztować i jak każdy kozioł młody, pragnął rogi wypróbować. Opiekunów swych szanował, mundurowych więc omijał, lecz kobiety atakował, wielu nogi poobijał. To kucharki z pierwszej zmiany, jego celem się stawały, czuł się przez nie zachęcany, kiedy przed nim uciekały. Silny był, mógł złamać kości, więc do lasu w końcu trafił, czy do życia na wolności, przystosować się potrafił? Była w szkole izba chorych - wszyscy się przyzwyczaili, wojsko jest dla ludzi zdrowych, więc dyżurni się nudzili. Stale ktoś tam dyżurował - całą dobę sanitariusz, lekarz grafik swój pilnował, taki pracy był scenariusz. Kiedyś z nudów wymyślili, przegląd w pionie żywnościowym, kuchnię więc powiadomili o badaniu okresowym. Pierwsze miały przyjść kelnerki, były bardzo zatroskane, jak to - w zdrowiu ich usterki?- przecież były już badane. Przyszły nieco zaskoczone, my nie wiemy o co chodzi, co? - badania nieskończone? - jacy ci lekarze młodzi. My je chętnie powtórzymy, tak by wszystko się zgadzało, nieskończone? - dokończymy, aż poznamy prawdę całą. Jak badania się skończyły? - to wiedziały tylko one, nic nikomu nie mówiły, ale wyszły rozbawione. Poszły starsze na badania, Lecz im coś nie pasowało, po co tyle rozbierania?- no i wtedy się wydało. Były tego konsekwencje, żartownisiów wyrzucili, przez zachłanność, chcieli więcej, z "badaniami" przesadzili. Smak lat szkolnych, wdzięczny temat, lecz wyczerpał się już - chyba, opowieści nowych nie mam, świeży wątek by się przydał. |
Aktualizacja strony: 28 czerwca 2014 r.