Burza.

Jerzy Szyszko




Lata szkolne w WSOWŁ

Pierwsze strzelanie

Broń dość wcześnie dostaliśmy,
lecz do strzelań droga długa,
wpierw budowę poznaliśmy,
potem była jej obsługa.

Do nauki celowania
miejsce było na strzelnicy -
a komendy do strzelania
każdy z nas "na sucho" ćwiczył.

Tu nie można się pomylić,
przełożonych trzeba słuchać,
bo broń może sama strzelić,
lepiej jest na zimne dmuchać.

Pierwsze strzały oddaliśmy -
chociaż ślepe to naboje,
zapach prochu poznaliśmy,
więc bojowe są nastroje.

Ciągle trzeba było ćwiczyć,
broń znaliśmy i komendy,
każdy chciał już siebie sprawdzić -
kadra studzi te zapędy.

Jeszcze z niej się nastrzelacie
i przestańcie tu marudzić,
później inną broń poznacie,
kiedyś was to będzie nudzić.

Pozostało tylko czekać,
kiedy nam już pozwolili
z amunicji ostrej strzelać,
to się wszyscy ucieszyli.

Wśród kolegów podniecenie,
już się wkrótce przekonamy
na co zdało się szkolenie -
czy strzelanie wykonamy?

Na strzelnicy dyscyplina,
zmiana w szyku ustawiona,
ktoś komendy przypomina,
flaga w górę podniesiona.

Każdy dostał trzy naboje,
magazynek załadował
bez pośpiechu, ze spokojem
i do ładownicy schował.
Już na linię ognia idą,
tam zajmują stanowiska -
czyli się po prostu kładą,
to pozycja jest strzelecka.

Ośmiu strzela w jednej zmianie,
pojedynczo od lewego,
gdy strzał padnie niespodzianie,
to rozproszy następnego.

Tak się działo na początku,
huku się niektórzy bali,
potem było już w porządku,
szybko się przyzwyczajali.

Kilka zmian już odstrzelało,
pojedynczo, więc powoli,
niecierpliwie się czekało
aż się linia ognia zwolni.

Nagle - z linii ognia śmiechy,
to ciekawość pobudziło,
przyda trochę się uciechy,
bo już nieco się nudziło.

Co takiego się zdarzyło,
że tak nastrój się poprawił,
to się szybko wyjaśniło,
wszystko nasz kolega sprawił.

Siedmiu strzelców już strzelało,
teraz kolej na ósmego,
a że to zbyt długo trwało,
zasnął snem sprawiedliwego.

Nasz dowódca kazał strzelać -
strzelaj, bo nas noc zastanie -
strzelaj, ile można czekać -
a tu słychać jest chrapanie.

To brak snu tak nam doskwierał,
odpoczynku brakowało,
stres też wielki wpływ wywierał -
to nas jednak hartowało.

Już niedługo na strzelaniach
wszyscy razem strzelaliśmy,
tak to było w założeniach,
my je tylko spełnialiśmy.

Dużo jeszcze się strzelało,
lecz nie miało to znaczenia,
choć się chętnie trenowało,
to z tych pierwszych są wspomnienia.

Szkolenie

Szkoła miała swe zasady -
najważniejsza to szkolenie,
był blok szkolny, na wykłady,
a praktyka zaś w terenie.

Cztery lata nas uczyli,
w sam raz, by z podchorążego
oficera wykształcili,
specjalistę wojskowego.

Ciężki dla nas był początek,
każdy musiał w krótkim czasie
w nowy wdrożyć się porządek,
by żyć w tym galimatiasie.

Zrazu nas różniło wiele,
temperament, charaktery,
lecz spajały wspólne cele,
więc pękały te bariery.

Wymagania jednakowe,
równo pot się lał z każdego,
sytuacje trudne, nowe,
mogły złamać niejednego.

Tak przyjaźnie powstawały,
czas je trochę poluzował,
lecz niektóre z nich przetrwały,
stały kontakt się zachował.

Różnie było z tym szkoleniem,
wykładowcy się starali,
a słuchacze pod wrażeniem,
szybko wiedzę pochłaniali.

Lecz nie zawsze tak bywało,
gdy teoria nieciekawa
często nudą zawiewało -
bo nauka nie zabawa.

Trzeba było ją zakuwać,
nawet jeśli nas nudziła
i na tyle opanować,
na egzamin by starczyła.

To teoria - a praktyka? -
już ciekawsza, bo w terenie,
nuda jakoś szybko znika,
kiedy wiedzy jest sprawdzenie.

Wykładowcy - wiecie sami,
byli dobrzy, wręcz wspaniali
i różnymi sposobami
wiedzę swą przekazywali.

Większość to oficerowie,
ci od wojska - polityki,
ale też profesorowie
z Warszawskiej Politechniki.

Znane wszem autorytety -
oni u nas wykładali,
a zdradzając swe sekrety
poziom szkoły zapewniali.

Początkowo się dziwili,
powstań, baczność i meldunek -
zaskoczenie - dla cywili
taki w wojsku jest szacunek!

I kobiety nas uczyły -
nie rzemiosła wojskowego,
to lektorki świetne były
od języka rosyjskiego.

Bardzo im się podobały
przestrzegane tu zasady,
więc je chętnie przyjmowały,
czasem nawet do przesady.

Te meldunki i honory,
brzmiały bardzo uroczyście,
treść pamiętam do tej pory -
po rosyjsku oczywiście.
meldunek.
Mógłbym jeszcze po rosyjsku,
bo koledzy język znali,
ale lepiej by po polsku
bez słownika tekst czytali.

Wykładowca od taktyki
dziwne miewał obyczaje,
lecz w szkoleniu miał wyniki,
a my ubaw podczas zajęć.

Gdy przy oknie uchylonym
kapral siedział zadumany
i wyraźnie był znudzony,
to na pewno był pytany.

A odpowiedź oczywista,
coś tam bąkał przerażony,
gdzieś jest kościół i zakrystia -
wiedział, że gdzieś biją w dzwony.

Bardzo dobrze podchorąży,
ocena niedostateczna -
statystykę wam obciąży,
ale nie jest ostateczna.

Miast za oknem szukać wsparcia
za naukę się weźmiecie
i poznacie sens natarcia,
to poprawić ją możecie.

Orłem to wy nie jesteście,
wyfrunięcie wam nie grozi,
więc przy oknie sobie siedźcie,
gdy was wykład nie obchodzi.

Wiedzy macie nie za wiele,
ale to powinno starczyć
w kraju takim jak Seszele,
tam będziecie sobie walczyć.

Może wkrótce zostaniecie
nawet Ministrem Obrony -
jeśli gwiazdki zdobędziecie -
słuchał kapral zaskoczony.

Wszyscy się serdecznie śmiali,
wykładowca też wesoły,
więc z uwagą go słuchali -
na ministra? - z naszej szkoły!

Przerwę długą ogłosili,
wykładowca sugerował,
by się wszyscy posilili,
bo to przerwa śniadaniowa.

Kupić można tu w bufecie
najlepsze "bułki z kanapką",
gdy ze smakiem już je zjecie,
trzeba popić je herbatką.

To poprawi wasz stan ducha,
bo wykładu wysłuchacie,
a nie burczącego brzucha
i coś z niego skorzystacie.

Wszyscy znowu się uśmiali -
atmosfera odprężenia,
lecz go za to szanowali,
to po latach się docenia.

Był też niemal zapomniany
wykładowca nietypowy,
wśród roczników wielu znany,
który słynął z głośnej mowy.

Okna w sali otworzone
głosu nie ograniczały,
więc sekrety wygłoszone
luzem w świat wylatywały.

Na przystanku ludzie stali,
gdy zajęcia swe prowadził,
tośmy się zastanawiali
czy tajnego coś nie zdradził.

Inny, znany humanista -
wielką wiedzą biegle władał,
z ekonomii specjalista,
lecz bezpłciowo ją wykładał.

Monotonia nas nudziła,
wiedza - może nie w całości,
lecz niewiele obchodziła -
inna niż w rzeczywistości.

Choć słuchacze się starali,
wkrótce mieli dość słuchania,
bardzo szybko go nazwali
maszyną do usypiania.

Wykładowcy pozostali
też nie byli od parady,
broni, sprzętu nauczali,
dyscypliny i ogłady.

Każdy swą wypełniał rolę,
dając wiedzy nam podstawy,
byśmy w trudzie i mozole
mogli dojść do wielkiej sławy.

Sławy już nie zdobędziemy,
bo zbyt mało czasu mamy,
wykładowcom dziękujemy
i z szacunkiem się kłaniamy.

Koniec już o polityce,
o wykładach i teorii,
teraz będzie o praktyce,
to ciekawsza część historii.

O zajęciach w okolicy,
o Saharce poligonie,
której strzegli wartownicy,
na następnej będzie stronie.

Poligon Saharka

Za fortami, wzdłuż zalewu,
aż po samą wieś Skubianka,
teren wśród ciernistych krzewów,
wszystkim znany - to Saharka.

Poorana transzejami,
można było w nie się schować
i różnymi zaporami -
musieliśmy je forsować.

Żółty piach a rosła trawa? -
początkowo to dziwiło,
wkoło ciernie - dziwna sprawa,
słońce jej nie wypaliło?

Podchorąży, powiem szczerze,
potem swym ten piach wzbogacił,
przy czołganiu, w tyralierze,
hektolitry potu stracił.

Tak przez całe lata trwało,
każdy rocznik to powtarzał,
trawie potu wystarczało,
z niego nawóz się wytwarzał.

Dziś już nie ma naszej szkoły
i skończyły się ćwiczenia,
na Saharce piasek goły,
bo zabrakło nawożenia.

Nam w pamięci pozostały
tamten pot i mundur mokry,
bo zajęcia się udały,
gdy się mundur solą okrył.

Jak okopy kopaliśmy
czasem bąble się robiły,
doświadczenia nie mieliśmy,
ale za to dużo siły.

Trzeba było opanować
sztukę rycia pod ostrzałem,
szybko się w okopie schować,
więc jak kret ten dół kopałem.

Było wiele sytuacji
nieraz groźnych albo śmiesznych,
czasem trochę wręcz sensacji,
przy popisach niebezpiecznych.

Kiedyś, tylko tak dla żartu,
skakaliśmy przez zaporę,
sprawność, śmiałość, trochę fartu
i ryzyko dosyć spore.

Drut kolczasty na krzyżakach,
dobrze nam zapora znana,
dla rozpędu bieg po krzakach
i "tygrysem" pokonana.

Kilku z nas się odważyło,
by przeszkodę tę przeskoczyć,
z maską, bronią ciężko było,
można ręce pokaleczyć.

Czasem czołgi niszczyliśmy -
do makiety tekturowej
granatami strzelaliśmy,
to granaty nasadkowe.

Nie bojowe, lecz ćwiczebne,
gdy choć raz był czołg trafiony
dalsze strzały niepotrzebne,
już był unieruchomiony.

Lub z okopu się strzelało,
granatami już innymi,
tu się w koło celowało,
jak do tarczy, lecz na ziemi.

Te granaty po trafieniu,
z koła były pozbierane
i po szybkim oczyszczeniu,
wielokrotnie używane.

Wyznaczony do zbierania
najzwyczajniej je odrzucał,
kiedy dosyć miał biegania,
do okopu już nie wracał.

By go czasem nie trafili,
stał on gdzieś opodal koła,
ktoś z okopu w pewnej chwili,
wystraszonym głosem woła.

Nie strzelajcie Maniek zniknął! -
jak się wkrótce okazało,
do transzei kozła fiknął,
szczęściem nic mu się nie stało.

Sytuacja była taka -
strzelający nieco chybił,
granat leciał na chłopaka,
pewnie zęby by mu wybił.

Ten się cofał przerażony,
wpadł w transzeję - niegłęboko,
wylazł trochę potłuczony,
strzelca klnąc i jego oko.

Bardzo głośne to strzelanie,
bo ładunek był wzmocniony,
okop - fali odbijanie,
no i strzelec ogłuszony.

A szczególnie w prawym uchu,
po oddaniu kilku strzałów
znaczny był ubytek słuchu,
on powracał, lecz pomału.

Raz w sobotę, po strzelaniu,
gdy na randkę się wybrałem,
miałem problem na spotkaniu,
z prawej strony nie słyszałem.

I tu kłopot się zaczynał -
nie na temat odpowiadam,
więc pretensje ma dziewczyna,
że głupoty jakieś gadam.

Ja ją ciągle przepraszałem,
że z uwagą słów jej słucham,
wreszcie szczerze powiedziałem -
do drugiego mów mi ucha.

Na saperskim wysadzanie,
lonty, spłonki, plastik, trotyl,
było także minowanie,
jak pomyłka to kłopoty.

Wykładowca, przełożony,
ciągle tego nas uczyli,
każdy saper roztargniony,
tylko jeden raz się myli.

Twardą prawdę poznać trzeba,
saper to czy podchorąży,
cena błędu - lot do nieba
i pożegnać się nie zdąży.

Aby poznać moc wybuchu,
był też pokaz wysadzania,
w hełmy bębnił grad okruchów -
okop z góry nie osłaniał.

Jak bez piły drzewa ścinać? -
trzeba lontem wybuchowym
parę razy je owijać,
to był sposób standardowy.
Ciął jak nożem bez kłopotu,
szybko się z drzewami sprawił,
bez wysiłku i bez potu,
a zaporę w mig postawił.

Na chemicznym wciąż płakali -
namiot duży rozstawiony,
w środku wszyscy w maskach stali,
a do niego gaz wpuszczony.

Kto miał w masce nieszczelności
lub zawory źle włożone,
nikt takiemu nie zazdrościł,
gdy tarł oczy załzawione.

Nasz poligon nie był duży,
gęsto zryty okopami,
ale zawsze miejscem służył,
by się zmieścić z antenami.

Poznaliśmy z każdej strony -
radiolinie z talerzami,
telegrafy, telefony,
wózki, bębny - te z kablami.

Radiostacje i centrale,
kropki, kreski do "titawy",
chłonęliśmy to w zapale,
mając przy tym moc zabawy.

Trzeba było w dzień i w nocy,
sprzęt ten cały porozwijać,
samodzielnie, bez pomocy,
potem łączność nawiązywać.

Halo, "Wisła" czy mnie słyszysz? -
nie, w słuchawce cię nie słyszę!-
machnij ręką - czy mnie widzisz? -
tak - nie słyszę, ale widzę!

Tak to było na początku,
ale trening mistrza czyni,
nie rozwinę tego wątku,
bo końcowy ważny wynik.

A całego poligonu
pilnowali wartownicy,
zapór z drutu i betonu,
byśmy mogli na nich ćwiczyć.

Mnie zdziwienie ogarniało,
ukraść okop - ale kino,
lecz się kiedyś okazało,
że kolczasty drut ktoś zwinął.

Trzeba było więc pilnować,
tych "pomocy naukowych",
bo nie można zamknąć, schować,
rowów, zapór betonowych.

I w terenie ćwiczyliśmy,
gdzieś po okolicznych lasach,
jeśli łączność "złapaliśmy",
to już było jak na wczasach.

Oczywiście bez przesady,
las nas kusił i przygoda,
chodziliśmy więc na zwiady,
by dreszczyku trochę dodać.

Czasem coś tam wykryliśmy,
a to wieś na skraju lasu -
zimnej wody popiliśmy,
na coś więcej mało czasu.

Kiedyś córkę leśniczego,
która lasu się nie bała
i nie wiedzieć nam, dlaczego? -
na maliny się wybrała.

To już jest historia inna,
która kiedyś się zdarzyła,
w leśniczówce ta dziewczyna,
o swym księciu wciąż marzyła.

Wróćmy do rzeczywistości,
bo do koszar się śpieszymy,
a do księcia i miłości,
jeszcze kiedyś powrócimy.


Prawa autorskie zastrzeżone.


Aktualizacja strony: 14 stycznia 2013 r.


© 2007 - 2013 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski