Burza.

Jerzy Szyszko
Autor



Zaginona


O zabawach już pisałem,
takich się nie zapomina,
a że na nich też bywałem,
to z uśmiechem je wspominam.

Prawdę staram się przekazać,
o pikantnych też zdarzeniach,
tak, by ludzi nie obrażać,
ale faktów nie chcę zmieniać.

Że dyskrecja to podstawa,
wiedzą o tym przyjaciele,
zbytnia szczerość - śliska sprawa,
nie da się napisać wiele.

Wykropkuję więc milczeniem,
co wiadomo, choć nie ściśle,
lecz by w zgodzie być z sumieniem,
prawda skryje się w domyśle.

Cóż, kasyno nie jest święte
i ma wiele zakamarków,
lecz gościnne i dyskretne,
wiele o nim było żartów.

Każdy rocznik w tym kasynie,
część historii swej zostawił,
lecz w otchłani czasu zginie -
dobrze, by ją ktoś ocalił.

To tradycja bardzo stara
ze szkół żeńskich zapraszanie,
chętnych było co niemiara,
no i było balowanie.

Te dziewczyny zaproszone
nazwaliśmy "pigułami",
lecz nie były obrażone,
bo im dobrze było z nami.

A, że z pielęgniarskiej szkoły -
ksywę dobrą otrzymały,
to przepiórki, my sokoły -
"szpony" ich nie przerażały.

...


Powstawały znajomości
bardziej zaangażowane,
dla rozrywki, czy miłości,
długi czas utrzymywane.

Że liceum jest za płotem,
o tym już pisałem wcześniej,
gdyby wejść ktoś miał ochotę,
stop! - dla uczniów tylko wejście.

Latem były wczasowiczki -
czasem tańce tam bywały
i był wolny wstęp dla wszystkich,
więc "piguły" przyjeżdżały.

Tak z wakacji korzystały -
przyjeżdżając na spotkanie
znajomości przedłużały,
w tańcu, śpiewie... i zabawie.

Dwa tygodnie upłynęło
od zabawy takiej jednej,
aż tu - dziecko zaginęło! -
gdzieś się zagubiło biedne.

Rzecz się szybko wyjaśniła,
to nie dziecko, lecz dziewczyna,
co z zabawy nie wróciła,
to afery tej przyczyna.

Matka szukać przyjechała -
moja córka się zgubiła! -
tu się tylko dowiedziała,
że zabawa owszem, była.

Wtedy strasznie się zmartwiła -
Boże! - córkę mi porwali,
oby tylko jeszcze żyła,
lecz okupu nie żądali.

Ktoś poradził jej, tak szczerze -
przecież to dziewczyna młoda,
a tu wszędzie są żołnierze,
są wakacje, krew nie woda.

...


Zalew blisko, pani zdąży,
pójść, poszukać jej na plaży,
może z jakimś podchorążym,
na słoneczku gdzieś się praży.

Tak półserio jej radzili -
pewnie już niedługo wróci -
bo w porwanie nie wierzyli -
niech się pani tak nie smuci.

A o losie córki, "zięcia",
pani się w koszarach dowie -
może w sprawie "zaginięcia"
wiedzą coś podchorążowie.

Poszła więc do komendanta -
ktoś mi córkę zbałamucił -
niech no dorwę tego franta,
zrobił swoje, potem uciekł.

A komendant to rozumiał -
chłopcy młodzi, to się zdarza -
i pocieszał ją jak umiał -
pewnie boi się ołtarza.

Zebrał więc stan osobowy,
coś o dorosłości prawił,
sens był tej ojcowskiej mowy,
aby "winny" się ujawnił.

Tak pamiętam to po latach -
nikt z szeregu nie wystąpił,
wziął komendant rolę swata,
lecz w skuteczność chyba wątpił.

Ktoś z nas wiedział gdzie się skryła -
"tajna poczta" zadziałała,
matkę z płaczem przeprosiła -
mamo - ja się zakochałam.

Ot, życiowa taka sprawa,
która mąci spokój błogi,
bo, gdy kończy się zabawa,
trzeba życie brać za rogi.



Aktualizacja strony: 17 grudnia 2014 r.


© 2007 - 2014 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski