Jerzy Szyszko |
ZaginonaO zabawach już pisałem, takich się nie zapomina, a że na nich też bywałem, to z uśmiechem je wspominam. Prawdę staram się przekazać, o pikantnych też zdarzeniach, tak, by ludzi nie obrażać, ale faktów nie chcę zmieniać. Że dyskrecja to podstawa, wiedzą o tym przyjaciele, zbytnia szczerość - śliska sprawa, nie da się napisać wiele. Wykropkuję więc milczeniem, co wiadomo, choć nie ściśle, lecz by w zgodzie być z sumieniem, prawda skryje się w domyśle. Cóż, kasyno nie jest święte i ma wiele zakamarków, lecz gościnne i dyskretne, wiele o nim było żartów. Każdy rocznik w tym kasynie, część historii swej zostawił, lecz w otchłani czasu zginie - dobrze, by ją ktoś ocalił. To tradycja bardzo stara ze szkół żeńskich zapraszanie, chętnych było co niemiara, no i było balowanie. Te dziewczyny zaproszone nazwaliśmy "pigułami", lecz nie były obrażone, bo im dobrze było z nami. A, że z pielęgniarskiej szkoły - ksywę dobrą otrzymały, to przepiórki, my sokoły - "szpony" ich nie przerażały. |
...Powstawały znajomości bardziej zaangażowane, dla rozrywki, czy miłości, długi czas utrzymywane. Że liceum jest za płotem, o tym już pisałem wcześniej, gdyby wejść ktoś miał ochotę, stop! - dla uczniów tylko wejście. Latem były wczasowiczki - czasem tańce tam bywały i był wolny wstęp dla wszystkich, więc "piguły" przyjeżdżały. Tak z wakacji korzystały - przyjeżdżając na spotkanie znajomości przedłużały, w tańcu, śpiewie... i zabawie. Dwa tygodnie upłynęło od zabawy takiej jednej, aż tu - dziecko zaginęło! - gdzieś się zagubiło biedne. Rzecz się szybko wyjaśniła, to nie dziecko, lecz dziewczyna, co z zabawy nie wróciła, to afery tej przyczyna. Matka szukać przyjechała - moja córka się zgubiła! - tu się tylko dowiedziała, że zabawa owszem, była. Wtedy strasznie się zmartwiła - Boże! - córkę mi porwali, oby tylko jeszcze żyła, lecz okupu nie żądali. Ktoś poradził jej, tak szczerze - przecież to dziewczyna młoda, a tu wszędzie są żołnierze, są wakacje, krew nie woda. |
...Zalew blisko, pani zdąży, pójść, poszukać jej na plaży, może z jakimś podchorążym, na słoneczku gdzieś się praży. Tak półserio jej radzili - pewnie już niedługo wróci - bo w porwanie nie wierzyli - niech się pani tak nie smuci. A o losie córki, "zięcia", pani się w koszarach dowie - może w sprawie "zaginięcia" wiedzą coś podchorążowie. Poszła więc do komendanta - ktoś mi córkę zbałamucił - niech no dorwę tego franta, zrobił swoje, potem uciekł. A komendant to rozumiał - chłopcy młodzi, to się zdarza - i pocieszał ją jak umiał - pewnie boi się ołtarza. Zebrał więc stan osobowy, coś o dorosłości prawił, sens był tej ojcowskiej mowy, aby "winny" się ujawnił. Tak pamiętam to po latach - nikt z szeregu nie wystąpił, wziął komendant rolę swata, lecz w skuteczność chyba wątpił. Ktoś z nas wiedział gdzie się skryła - "tajna poczta" zadziałała, matkę z płaczem przeprosiła - mamo - ja się zakochałam. Ot, życiowa taka sprawa, która mąci spokój błogi, bo, gdy kończy się zabawa, trzeba życie brać za rogi. |
Aktualizacja strony: 17 grudnia 2014 r.