Burza.

Jerzy Szyszko



Sytuacyjna zaradność


Podczas zajęć terenowych,
w lesie gdzieś, innymi słowy,
moc pomysłów "nietypowych",
przychodziło nam do głowy.

Ci, co w mieście wychowani,
te zajęcia standardowe,
jak zabawę traktowali,
wszystko było dla nich nowe.

Oni lasów, pól nie znali,
wygłupiali się z przekory,
gdy się z nimi zapoznali,
nauczyli się pokory.

Było ciągłe przemieszczanie
na niewielkie odległości,
rozwijanie i zwijanie,
by osiągnąć szczyt sprawności.

Łączność w ruchu być musiała,
ciągłość pracy radiostacji
dowodzenie zapewniała,
powodzenie operacji.

W nowy rejon dojeżdżamy,
dla zasady rozpoznanie,
znów na czas sprzęt rozwijamy,
łączność? - jak na zawołanie.

Potem stałe przedsięwzięcia:
na przedpolu obserwacja,
szlaban, drogi i podejścia,
umocnienia, pozoracja.

Grafik na noc czas ułożyć,
jakoś się zakwaterować,
z dwóch pałatek namiot złożyć,
no i spanie przygotować.

Dwóch kolegów ma zadanie
stworzyć punkt na skraju lasu
i prowadzić rozpoznanie.
Dwie godziny na to czasu.

Łączność kablem wybudować,
potem okop dla dwóch osób,
po skończeniu obserwować -
kontakt w ustalony sposób.

Gdyby szedł ktoś w tym kierunku,
to zawracać i meldować,
nie opuszczać posterunku
zanim przyjdą was zluzować.

Wszystko pięknie się układa,
okop gotów, obserwują,
ale wkrótce noc zapada,
a ich jakoś nie luzują.

...


Nikt nie zgłasza się z obozu,
chłodna noc się zapowiada,
można się spodziewać mrozu,
wracać? - chyba nie wypada.

Chłodno, głodno, co tu robić? -
ze wsi słychać psów szczekanie,
coś musimy postanowić,
trzeba pójść na rozpoznanie.

Gałęziami dół przykryli
i kierując się na światła,
całkiem sporą wieś "odkryli",
droga zaś nie była łatwa.

Rzepy i kolczaste głogi,
taki sobie skrót wybrali,
podrapali ręce, nogi,
nim się do wsi doczłapali.

Gdy się po niej rozejrzeli,
wiatr im przyniósł zapach chleba,
duży komin wnet ujrzeli,
dym się z niego wił do nieba.

To piekarnia - zastukali,
a piekarze się zdziwili,
lecz serdecznie przywitali
i do środka zaprosili.

Gdzie tu znaleźć coś do grzania,
my przyszliśmy prosto z lasu,
brak nastroju nam do spania,
a do rana kupa czasu.

Takie rzeczy wszyscy wiedzą -
dobry towar tutaj mamy,
tam na skraju dobrze pędzą,
bo my ciągle to sprawdzamy.

Dosyć tych przyjemnych wrażeń,
już im wracać było trzeba,
z życzliwości zaś piekarze
po bochenku dali chleba.

Pyszne, ciepłe bocheneczki -
do dziś smak ich pamiętają,
a chrupiące ich skóreczki,
z rozrzewnieniem wspominają.

Nie ma już takiego chleba -
gdzie ta mąka, gdzie piekarze? -
mąki w mące szukać trzeba,
nie da chleb z niej takich wrażeń.

Wróćmy więc do tamtych czasów -
grzanie na noc zakupili,
bez zbędnego ambarasu
wnet na punkt swój powrócili.

...


Tradycyjnie się rozgrzali,
opróżnili butlę całą,
pysznym chlebkiem zagryzali,
aż im w głowach pojaśniało.

Wymościli dół igliwiem,
OP-1 się nakryli
i zasnęli sprawiedliwie,
lecz nad ranem się zbudzili.

Z płaszczy pierwszy śnieg strząsnęli,
pora roku się zmieniła -
jesień była gdy zasnęli,
teraz zima ich zbudziła.

Własne zęby im szczękały,
jakby ktoś się bawił bronią,
one ze snu ich wyrwały -
a z obozu wciąż nie dzwonią.

Wnet zerwali się na nogi,
kabel w biegu nawijają,
sprawnie im ubywa drogi
i się szybciej rozgrzewają.

Gdy dotarli do obozu,
już nikogo nie zastali,
są na śniegu ślady wozów! -
więc tym tropem podążali.

Szli bez przerwy kilka godzin,
kabel i telefon nieśli,
wtedy byli sprawni, młodzi -
no i swoich odnaleźli.

Była obiadowa pora,
najeść się do syta mogli,
za dziś jedli i za wczoraj,
tak piekielnie byli głodni.

Uśmiał się ich przełożony -
każdy z takim doświadczeniem,
w zwiadzie będzie zatrudniony
i zostanie tropicielem.

Już nie zrobię dochodzenia
i nie pytam, gdzie byliście,
to jest teraz bez znaczenia,
ważne, że tu trafiliście.

"Tropiciele", tak zostało,
to niezwykłe wydarzenie
bardzo nam się spodobało,
bo zaradność zawsze w cenie.



Aktualizacja strony: 7 października 2014 r.


© 2007 - 2014 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski