Burza.

Jerzy Szyszko



Zakaz opuszczania koszar


Nazwa jakaś podejrzana -
nie wskazuje wyróżnienia,
bo to kara, wymierzana
za niewielkie przewinienia.

Była trochę dokuczliwa -
kiedy każdy po zajęciach
w czasie wolnym odpoczywał,
to ZOK-owicz miał podejścia.

Na dyżurkę był wzywany,
zawsze w trybie alarmowym,
czas zgłoszenia notowany,
taki rejestr był ZOK-owy.

Zaczynało się sprawdzanie,
tego, co z nas każdy dostał
i z plecaka wyciąganie,
sterta rzeczy wnet urosła.

Prawie wszystko było nie tak,
koc za luźno zrolowany,
to menażka niedomyta,
płaszcz bez talku spakowany.

Choć usterka była mała,
ktoś podejścia nie zaliczył,
a kontrola dalej trwała,
aż do skutku każdy ćwiczył.

Tak po kilku dniach biegania,
wszystko czyste, ułożone,
nikt już nie bał się wezwania,
a usterki? - wykluczone!

Może sens był w tym sprawdzaniu,
wreszcie każdy miał porządek,
lecz w tym ciągłym przekładaniu,
chyba zgubił się rozsądek.

...


Ja też kiedyś tak biegałem,
bo z przepustki się spóźniłem,
za to właśnie ZOK dostałem,
chociaż nic nie zawiniłem.

Śnieg przez noc bez przerwy prószył,
a w dodatku mocno wiało,
odwołano autobusy -
drogi całkiem zasypało.

Kiedy pługi odśnieżały,
ja przepustki czas liczyłem,
autobusy się spóźniały
i po prostu nie zdążyłem.

Gdy się śniegiem tłumaczyłem,
już to wiedział przełożony,
nie ja jeden się spóźniłem,
wcale nie był zaskoczony.

Wiedział o tym doskonale,
choć spóźnienia była chwilka,
nie mógł nie ukarać wcale,
więc dał ZOK-u po dni kilka.

Był oficer, choć nie stary,
ale stare miał zasady,
które większość młodej wiary,
traktowała jako wady.

On "służbowo" groził, krzyczał,
ZOK-owiczów krótko trzymał,
ganiał, podejść nie zaliczał,
ciągle na nich się wyżywał.

Kiedy służbę miał w grafiku,
to tych z ZOK-iem strach ogarniał,
bali się już jego krzyku,
przyszłość ich czekała czarna.

...


Dobrze się przygotowałem -
chyba mi się poszczęściło,
co potrzeba, wszystko miałem,
lecz kolegom - nie tak miło.

Źle coś z ich oporządzeniem -
w końcu tylko sam zostałem,
obopólne zaskoczenie,
bez usterek? - niebywałe!

Co by jeszcze można sprawdzić? -
wiem! - guziki, te ukryte,
od munduru, spodni, gaci -
są na miejscu? - i przyszyte?

Jeszcze troki od kaleson -
też są całe? - zawiązane? -
bo choć to zimowy sezon,
często były oderwane.

Tu załamał się chłopisko,
cóż, usterek nie stwierdziłem,
a sprawdziłem chyba wszystko.
Tak podejście zaliczyłem.

Wszyscy byli tym zdziwieni -
pierwszy raz i ci zaliczył? -
pozostali są zmęczeni,
do capstrzyku aż ich ćwiczył.

Odtąd już się go nie bałem,
choć z nim kontakt miałem z musu,
to go chyba rozumiałem -
gonił leni i lewusów.

Tak po latach to oceniam -
każdy z nas ma jakieś wady,
gniew, emocje, czas nas zmienia,
pozostają nam zasady.



Aktualizacja strony: 9 sierpnia 2014 r.


© 2007 - 2014 Absolwent WSOWŁ promocji 1971 roku Marian Więckowski